W życiu najbardziej pociągają mnie skrajne emocje. Podobno jestem od nich uzależniona. Podobno ma to nawet nazwę: borderline. Zaburzenie z pogranicza. Dobrze brzmi, kiedy chce się coś usprawiedliwić i zupełnie nic nie znaczy, kiedy budzisz się następnego dnia, oglądasz najpierw sufit, potem rozglądasz się dokoła i wiesz już, że noc była bardziej niż owocna. Rzadko żałuję. Przyglądam się facetowi obok i próbuję poskładać rozsypane, niewyraźne wspomnienia w spójną całość. Alkohol zwykle jest dodatkiem do tego, co i tak chciałam zrobić.
Podobno 8 na 10 borderlinowców ma problemy z alkoholem. Nie wiem, czy mam problem, ale odmawiać sobie nie lubię. A ponad wszystko uwielbiam różowe wino.
Przydałoby się trochę wstępu, wytłumaczenia, zanim przejdę do szczegółów.
W jakiś niezrozumiały dla mnie sposób emancypacja niemal zupełnie ominęła sferę życia najbardziej podstawową, w pewien sposób nawet prymitywnie oczywistą. Seks. Kobiety głosują, noszą spodnie ale wciąż nie wolno im czerpać dzikiej przyjemności z seksu. Tym bardziej, kiedy nie mają stałego partnera, któremu, w domyśle, muszą chcieć urodzić gromadkę dzieci. A już niewiarygodnym wyuzdaniem jest pożądanie odczuwane w stosunku do wielu mężczyzn. Nimfomanka. I to nie biedna nimfomanka (to przecież zespół chorobowy), tylko obrzydliwa, amoralna, pozbawiona zahamowań dziwka. Gorsza nawet niż dziwka, bo dziwka robi to dla pieniędzy a przecież pieniądze są w naszym świecie powodem dalece bardziej racjonalnym niż przyjemność.
Lubię szczere układy. Mówię mężczyźnie, że nie szukam męża. Zwykle staram się wybierać takich, żebym mogła z czystym sumieniem zjeść z nimi kolację, napić się wina, czasem wyjść na imprezę, porozmawiać, kochać się i słodko pożegnać. Wracam do moich kochanków. Lubię poznawać ich lepiej. Uczyć się ich. Po pierwszej, drugiej, wspólnej nocy, znam wszystkie westchnięcia. Bezbłędnie poznaję, kiedy mam spojrzeć mu głęboko w oczy, bo właśnie dochodzi we mnie. Lubię to oglądać. Lubię widzieć jego zupełną bezbronność w moich ramionach. Jeszcze przed chwilą był panem sytuacji, teraz, na moment, jest słodkim, bezradnym kociakiem. Patrząc na niego dochodzącego czuję prawdziwą władzę. Zaciskające się powieki i mimowolne napięcie wszystkich mięśni smakują zwycięstwem.
Każdego z nich kocham. Nie tylko fizycznie. Przez tą jedną noc, kocham całą sobą. Składam się ofiarnie na ołtarzu pulsującej emocji. Z oddaniem dbam o każdy kawałek jego ciała. Nic mnie tak nie kręci, jak widzieć, że on szaleje z pożądania.
Powiedział mi to kiedyś uroczy, młodziutki Grek, z którym miałam przelotny romans na wakacjach. Leżeliśmy wycieńczeni, lepcy od potu w jego mieszkaniu. On nagle patrzy mi w oczy i słabą angielszczyzną wyznaje miłość. I love You. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. To nie była nasza pierwsza noc, ale wydawało się, że układ jest dość jasny. Szybko wytłumaczył mi, że on owszem, ale tylko tonight, tylko now. Piękne. Bardzo ciepło go wspominam.
Tyle tytułem wstępu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz